Przyjemnie jest odpłynąć oglądając Przystanek Alaska. To jeden ze sposobów na chandre, taka moja przystań filmowa.
Często myślę sobie jakby to fajnie było wpaść do Cicely, by zaczerpnąć w płuca arktycznego powietrza, ponieść się filmowo- szamańskim wizją Eda, pośmiać się ze sprzeczających się Dr. Feischmana i Maggie.
Z chęcią zjadłabym łosioburgera zaserwowanego przez słodką Shelly i pogawędziła o nieznośnej lekkości bytu z ujmującym Chrisem.
Pewnie wypiłabym niejedno piwo z Holingiem przysłuchując się opowieściom Maurice o NASA i poznała się z przechadzającym po miasteczku łosiem Morty.
Jeszcze jest przemiła właścicielka sklepu Ruth i opanowana do granic możliwości Marilyn.
Dobrze jest od czasu do czasu oderwać się od ziemi w tak doborowym towarzystwie.
A gdyby móc ot tak wpadać do Roslyn Cafe, czy życie nie byłoby przyjemniejsze?
Cudowny film pełen humoru, ciepła, refleksji. Dla mnie metafizyczny, jedyny w swoim rodzaju.
Pamiętam te czasy z "Przystankiem ..." ^^
OdpowiedzUsuńMało jest takich zapadających na zawsze w pamięć seriali.
To jeden z tych ,ktorego nie sposób zapomnieć. Czasy , gdy był emitowany w dwojce i ja pamiętam. Kultowy łoś i piosenka z czołowki zawsze wywołują uśmiech :)
UsuńUwielbiałam ten serial. Marzyła o wyjechaniu na Alaskę przez naprawdę długo.
OdpowiedzUsuńNo i bez Joela Fleischmana to było już nie to.
A mnie się do teraz Alaska marzy :)
UsuńO matko, mój ulubiony serial :) Byłam nawet zalegalizowaną fanką Stowarzyszenia Miłośników PA, jeździło się na zloty, to były czasy, ju huu! ;))
OdpowiedzUsuńWow! Zloty! To zapewne musieli być pozytywnie zakręceni ludzie ;)
UsuńI moja była Alaska! Metafizyczny film - zgadzam się w 100%
OdpowiedzUsuń